To
nie jest recenzja a moje odczucie na temat książki:
Po
książkę Anny Klejzerowicz „Czarownica” sięgnąłem z wielu
powodów. Po pierwsze: okładka mnie powaliła na kolana, po drugie:
chciałem wiedzieć jak pisze kobieta, która wcześniej napisała
parę kryminałów a teraz zmieniła kierunek.
Z
początku książka wydała mi się taką sielanką w stylu „Nigdy
w życiu” (już po wybudowaniu domu), z tym że teraz to nie żadna
Judyta w niej występowała i przede wszystkim nie była to kobieta
(w większości to one grają pierwsze skrzypce) a Michał, facet,
który pewnego dnia zostaje zauroczony wsią, oraz kobietą
mieszkającą w małym, dziwnym domku.
Historia
na pierwszy rzut oka może banalna: ja przyjadę na wieś, ty
zakochasz się we mnie, ponieważ ja kocham ciebie już od dawna,
razem wybudujemy dom i będziemy żyli szczęśliwie niczym w bajce.
A jednak nic banalnego na stronach tej książki nie znalazłem.
W
miarę czytania opowieść wciąga czytelnika coraz bardziej. Kiedy
sytuacja zaczyna się komplikować, zaczynamy żyć historią opisaną
na kartach tej magicznej książki.
Z
opowieści czuć tchnienie wielkiej miłości autorki do zwierząt a
przede wszystkim do kotów. Ostatnio szedłem sobie przez Pragę i
nagle patrzę a tu w oknie, tuż na wprost mnie, siedzi sobie szary
kot i przygląda mi się ciekawie, lekko przechyliwszy głowę.
Stwierdziłem ze śmiechem, że koty właściwie niczym nie różnią
się od ludzi: i my przesiadujemy w oknach i obserwujemy co się za
nimi dzieje na naszej ulicy... W książce tej mamy wiele pięknych
przykładów zachowań tych mądrych zwierząt, które potwierdzają
moje spostrzeżenie, które zna od zawsze cały świat. Dziwię się,
ponieważ dziwi mnie wszystko, nawet padający deszcz czy wyrosła
marchewka dopiero co wyrwana z ziemi. Zresztą, wydaje mi się że
Autorka sama kiedyś (w innym życiu) musiała być taką kotką,
Annuszką może nazwaną...
W
miarę czytania przepadłem kompletnie, zakochałem się do książki
i do bohaterów a kiedy jeszcze potem nastąpiła „ta” sytuacja z
psem, czułem jak mi bije mocno serce. Też kiedyś byłem w podobnej
sytuacji i choć tu kończy się wszystko dobrze, u mnie było na
odwrót...
Nie
żałuję, że sięgnąłem po książkę, warto było przeczytać tę
opowieść i wydać kasę na polskiego autora. Najbardziej kojarzy mi
się z nią słowo: ciepło. To miła, sympatyczna książka, ciepła,
kolorowa, barwna, świeża, pachnąca wsią. Uwielbiam wieś, kiedyś
będę miał domek w takim miejscu i parę zwierząt, ogród... To
pozytywna i doskonale skrojona opowieść o ludzkich losach i
kręcących się obok nas zwierząt. Przecież wszyscy, jak nam
ukazuje Autorka, jesteśmy jedną częścią: pochodzimy z tego
samego świata i każdemu dane jest przeżyć to życie w swój
sposób...
Zdecydowanie
polecam i, niestety muszę przyznać, że jestem zmuszony sięgnąć
po inne książki Anny Klejzerowicz.