Ruth
kupiłem z paru powodów. Po pierwsze chciałem przeczytać coś od
E.Gaskell, ponieważ
jeszcze nie miałem z nią do czynienia. Po drugie chciałem zobaczyć
jak pisała osoba, która znała mojego boga świata literatury
Charlotte Bronte. Po trzecie lubię tamte czasy, więc literatura ta
w każdej postaci mi odpowiada.
Z książki: Ruth
Hilton, to młoda dziewczyna, sierota, która zarabia na swe
utrzymanie jako szwaczka. Kiedy traci posadę i dach nad głową,
oczarowany jej urodą i skromnością dżentelmen, proponuje
dziewczynie schronienie i pociechę. Szczęście nie trwa długo,
zdruzgotana i zhańbiona Ruth otrzymuje jednak szansę na nowe życie
pośród ludzi, którzy ofiarują jej miłość i szacunek. Kiedy
Bellingham ponownie wkroczy w życie Ruth, dziewczyna zmuszona będzie
dokonać niemożliwego wyboru pomiędzy akceptacją ze strony ogółu
a osobistą dumą.
Już od
początku się zdziwiłem. Dlaczego? Bo jakoś słabo i dziwnie.
Czytałem dalej i...
nudno. Po prostu nudno. Brnąłem dalej i... coraz ciężej się
czytało, bo było za bardzo naiwnie. Czy autorka była równie
naiwna jak opisana bohaterka? Pewnie tak, biorąc pod uwagę tamte
czasy.
Dobrnąłem
jakoś do połowy. Idę dalej. Przebijam się przez książkę jakbym
się chciał przedostać do Śpiącej Królewny. Powoli nie daję
rady. Czytam z ciekawości opinie ludzi na necie. Wyłącznie kobiece
recenzje. Że książka piękna, że tamta bardzo płakała. A tamta
jej nigdy nie zapomni. Że od pewnego momentu akcja przyspiesza –
jeżeli tak to nie zauważyłem, bo ta książka jest tak senna, że
nie przyspiesza w niej nic. Chyba że bicie serca wkurzonego
czytelnika, że jeszcze tyle stron przed nim do końca powieści.
Zgadzam
się z czytelniczkami, że postać głównej bohaterki jest po prostu
koszmarna. Dziewczyny tak naiwnej i tak potulnie wkurzającej dawno,
może nawet nigdy (oj przepraszam, pojawia się taka w „50 twarzy
Greya” ta co się na każdej stronie zawstydza i czerwieni, aż
czytelnikowi piana zaczyna się toczyć) nie spotkałem.
Moim
problemem chyba było ciągłe porównywanie Gaskell do Bronte.
Bronte to Szatan i Bóg w
jednym, w jednej ludzkiej skórze. Kiedy ją czytam nie mogę
uwierzyć, że ktoś taki jak ona chodził po tej ziemi. Istota boska
ukryta w szacie uszytej z ludzkiej skóry. Ale pani Gaskell się do
niej (przynajmniej w tej książce) nie umywa i nawet nie byłaby
godna do tego, żeby Bronte po niej chodziła. Po prostu spodziewałem
się czegoś wielkiego. Dostałem naiwną księgę, w której cytaty
z Biblii przeplatają się z głupotą ludzką i naiwnością,
płaczliwością i nieustannym pochylaniem głowy bohaterki. Może to
odpowiada płci pięknej. Mnie nie.
Książka z
powodzeniem mogłaby się nazywać „Morze wylanych łez” bądź
też „Naiwna i prawa” albo też „Płacząca, pochylona panna”.
Nie wiem, tytułów byłoby sporo.
Czytałem ją
długi miesiąc, bo nie dawałem rady.
A
jednak... może właśnie
z powodu tych minusów warto pomęczyć się nad tą książką. Jest
inna, jest denerwująca i płytka czasami. Ale ma w sobie zalążek
czegoś dawnego. Czasu utraconego. Świata, który dawno umarł, ale
jego pewne cechy nadal są wśród nas obecne, jak np. obłuda i
zdolność do wytykania wad i błędów drugiego człowieka.
Stawianie siebie w lepszym świetle.
Nie
przeczytam za szybko kolejnej książki tej Pani, ale... może jeśli
odpocznę, może...
Dzięki
tej książce dostrzegłem jedną pozytywną dla mnie rzecz, choć i
ona ma swoje minusy, a to taką że w ciągu dwustu lat kobietom po
prostu wyrosły jaja i nie zachowują się dzisiaj jak słodka Ruth.
Potrafią stać za swoim i iść do przodu, potrafią też nie dać
się i bronić ze wszech sił, co jest bardzo ważne. Trzeba bronić
siebie i swojej prawdy. Swojego życia i prawa do życia według
siebie. Swej dumy i godności.
Gdyby Ruth
stanęła przede mną najpierw musiałbym jej porządnie przyp...
dopiero potem moglibyśmy rozmawiać.
Książka
bardzo ckliwa. Chyba się dzisiaj upiję z radości, że już ją mam
za sobą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz