Wichorwe wzgórza
czytałem po raz pierwszy jakieś dwadzieścia lat temu. Zafascynowany książką „Jane
Eyre”, sięgnąłem po kolejną pozycję, aczkolwiek napisaną (może) przez drugą
siostrę, Emily. Sława „Wichrowych wzgórz” jest tak wielka i niesie się po
świecie od tak dawna, że ja, będąc dzieckiem i słysząc tylko nazwę samej
książki, poczułem jak w mojej duszy rozpala się żar pragnienia i chęć jej nie
tylko przeczytania ale również posiadania. Nie wiedziałem wtedy czym są „Wichrowe
wzgórza”, ale czułem, że muszę je mieć!
Jak tylko
zacząłem czytać (po 20 latach), stało się nieuniknione: zarysy realnego świata
natychmiast zaczęły blednąć a ja jako
jedyna z niewidzialnych osób rozgrywającego się tejemniczego i niezrozumiałego
dramatu w Wutering highes, wtopiłem się w nowe tło, próbując szerokimi oczami
wyobraźni zobaczyć jak najwięcej i wchłonąć w siebie atmosferę niezwykłego
miejsca. Czytając widzę pana Lockwooda, opisującego swoje pierwsze spotkanie z
Wuthering highes, widzę Heatclifa i naprawdę czuję jak wieje ten nieustający
wiatr.
O czym opowiada
książka? Historię chyba wszyscy znają, jeżeli nie ze szkoły, to na pewno z
filmów, których było już nakręconych naprawdę sporo. Wydaje mi się, że nie może
być na świecie osoby, która nie wiedziałaby że książka opwiada o niezwykle
silnej miłości dwóch różnych od siebie ludzi, kótrych miłość była tak wielka,
że nie potrafiła ich rozdzielić nawet śmierć.
Miłość bohaterów
ma w sobie swego rodzaju czar, bo przecież każdy chciałby kiedyś tak szatańsko
kochać, albo przynajmniej na chwilę być tak kochanym. Aczkolwiek miłość ta była
tak silna, że okazała się brutalna i ciemna, to jednak nie mogłaby być inna i
bardziej piękniejsza. Bo tutaj granica między dobrem a złem zaciera się, tak
samo jak między żywymi i umarłymi.
Czytając książkę
po raz pierwszy... no cóż, aczkolwiek zafascynowała mnie, nie byłem w stanie
docenić jej wielkości i wyjątkowości. Musiały minąć lata. Dopiero teraz wiem co
to naprawdę znaczy i nie ma się czemu dziwić, przecież zdążyłem dorosnąć,
poznałem smak miłości, zdrady i tego wszystkiego co zmusza ludzi do zachowań o
których nawet nigdy nie śnili. Niestety do wszystkiego się dorasta, co
oczywiście jest zupełnie normalne, tak samo jak normalnym może być to, że jedna
osoba nie może żyć bez drugiej.
Często nie mogłem
powstrzymać się by powieści tej nie przyrównywać do „Damy kameliowej”, która
jest równie niezwykła, jak ta. I tam przecież miłość przerasta wszystko, nawet
racjonalne myślenie i nakazuje opuszczonemu kochankowi zrobić rzeczy, których
normalny śmiertelnik nie byłby w stanie uczynić.
Oczywiście tamta ksiażka jest
zupełnie inna, ale równie fascynująca i ponadczasowa.
Przez dwadzieścia
lat zastanawiam się kim była osoba która napisała coś takiego? Szukam różnych
odpowiedzi, czytam wszystkie biografie i moja głowa nie jest w stanie znaleźć
bardziej odpowiadającego słowa: Geniusz. Jeżeli prawdą mogłoby się okazać, że
książkę napisała sama Charlotta, może nawet we współpracy ze swoim bratem
Branwellem, nie byłbym zdziwiony, ponieważ znam jej talent pisarski i wiem, że
gdyby ktoś miał napisać arcydzieło litaratury światowej, to tylko ona. Geniusz
i nie-człowiek w ludzkiej, niepozornej skórze.
„Wichorwe wzgórza”
są ponadczasowe i takie już zostaną. Jestem wdzięczny za życie, które umożliwiło
mi poznanie talentu Bronte i wyobrażam sobie jak niepełne musiało być życie
ludzi, którzy nie zetknęli się z tą doskonałą literaturą. Żal mi ich.
Żałuję też, że w
dzisiejszych czasach nie pisze się już takich książek, ponieważ właśnie te
powieści pozostają w nas na zawsze i wypalają w naszych sercach znamiona,
których nie da się wyleczyć inaczej niż czytaniem raz za razem tej samej
historii, gdzie ciągle i na nowo, jak dziecko będziemy się mogli zachwycać
czymś nowym i nieodkrytym.
Dziękuję też sam
od siebie Wydawnictwu MG, (które miesiącami atakowałem pytaniami o wydanie w
twardej oprawie), że wydali tę książkę w tak wspaniałym przekładzie pana Piotra
Grzesika. Właśnie to tłumaczenie rozciągnęło nad książką ten właściwy i jedyny
w swoim rodzaju czar.
Jak dla mnie, kto
nie czytał „Wichrowych wzgórz”, ten po prostu jeszcze nie żył...
PS. Będąc jakiś
czas temu w miejscu zwanym Divoka sarka, w Czechach, niedaleko samego centrum,
sam znalazłem kawałek takich wichorwych wzgórz. Jest to przepiękne miejsce,
gdzie również można znaleźć wrzosy i siedząc tam, starając się ukryć przed
wiatrem, rozglądam się wokół czy gdzieś nie zobaczę Heatclifa i Katy. Nie ma
ich, ale w mojej głowie słyszę ich śmiech...