Moje zafascynowanie
Nurowską zaczęło się dokładnie sześć lat temu, kiedy w
Czechach w Pradze natrafiłem na jej książkę Listy miłości.
Zakupiłem i przeczytałem jednym tchem, w czeskiej wersji
oczywiście. I wpadłem w sidła jej
talentu!
Tym razem dorwałem
książkę Drzwi do piekła. Oczywiście kupiłbym tak czy tak,
ponieważ imię autorki mówi samo za siebie i mamy zagwarantowane,
że nigdy nie będziemy rozczarowani. Czyli
że, jeżeli zapłacimy, otrzymamy coś, z czego będziemy
zadowoleni.
Historia Darii
wciąga od samego początku: kobieta zabija męża i trafia do
kobiecego więzienia w którym poznaje Izę, niezwykłą kobietę.
Sceny więzienne przeplatają się ze wspomnieniem życia za murem
głównej bohaterki, gdy to autorka pragnie przekazać nam jak i
dlaczego do tego doszło.
Od samego początku
historia naprawdę wciąga. Opisy więziennych scen są bardzo
realistyczne i czasami robiło mi się... powiedzmy, że dziwnie,
choć słowo to nie oddaje w żaden sposób moich uczuć a była ich
nagle cała gama... Z każdą czytaną stroną chciałem więcej,
dlatego częstowałem się kartkami niczym słodkimi czekoladkami
Linda, na które pozwalam sobie tylko czasami – z wielką ochotą,
wiedząc, że kosztuję coś, co jest naprawdę dobre!
Książka jak zwykle
opisuje losy zwykłej a jednak nie tak
bardzo zwykłej kobiety (bo przecież chyba te zwykłe nie zabijają
swoich partnerów). To co robi Nurowska, robi po prostu znakomicie.
Kolejny raz autorka
Panien i wdów, pokazuje że jej warsztat literacki jest jednym z
tych ciekawszych w Polsce. Posługuje się
świetnym, indywidualnym językiem, po którym możemy ją od razu
rozpoznać, co oczywiście jest wielkim plusem.
Z Nurowską jest
tak, że kiedy przeczytamy jedną jej książkę, gdzieś wewnątrz
odzywa się pragnienie i chęć większego poznania. Jest jak
narkotyk. Taki dobry polski narkotyk. Cieszę się, że mamy tak
wyjątkowych autorów, ponieważ czytając ich, wierzę, że to
wszystko ma jakiś sens...
Szura